piątek, 24 sierpnia 2012

Relacja: Belgia

Zdjęcie z wczoraj, a na nim muzeum różnych różności o nazwie MAS w Antwerpii


To zaczynamy! Dziś nadajemy z ogrodu przy pięknym domku, około pięć kilometrów za Brukselą. Mieliśmy tę nieprzyjemność krążyć po tym strasznym mieście przez cały dzień. Mówię krążyć, a nie zwiedzać celowo. Tłumaczę dlaczego. A może najpierw przestrzegę.. jeśli kiedykolwiek przyjdzie ci do głowy przyjechać na rowerze do Brukseli - nie rób tego!

Do tego, że w Belgii drogi nie są najlepszej jakości, a ścieżki i pasy dla rowerzystów są katastrofalne, przyzwyczajamy się powoli od wczoraj. Strasznie się zdziwiliśmy wjeżdżając z Holandii do Belgii. Parę metrów za słupkiem granicznym droga zrobiła się dziurawa, nawet nie asfaltowa tylko z jakichś popękanych płyt betonowych, krzywo poklejonych grubą warstwą smoły. Tak, że jak jedzie po niej auto to słychać tylko tutu-tutu (sto razy głośniej), a jak jedzie rower, to jego kierowca drży w obawie o dętki (szczególnie w przypadku, gdy na rowerze wiszą sakwy i zamocowany jest wór). I taką właśnie beznadziejną drogą, nazywającą się bodajże N7 dojechaliśmy aż do stolicy Belgii. 

A tu dopiero zaczęły się jaja. Zero drogowskazów dla rowerzystów, zero jakichkolwiek drogowskazów, chociażby do centrum czy do tych całych instytucji juropejskich. Co chwile musieliśmy się zatrzymywać, błądzić, pytać o drogę i sprawdzać na mapie. Dróg rowerowych w Brukseli sporo, to prawda. Ale Belgowie poszli znów na ilość, a nie jakość. Tu dziesięcocentymetrowe krawężniki na ścieżkach to norma. Ludzie parkują samochody na ścieżkach, ludzie wesoło po nich hasają. Gorzej niż w Polsce. U nas przynajmniej ludzie powoli się uczą, że to czerwone to dla rowerzysty.

Samo miasto też nie zachwyca. Ulice są zaniedbane, mnóstwo śmieci wala się po chodnikach, wystarczy zjechać w pierwsza lepszą uliczkę od centrum i można zobaczyć stosy śmieci. Może uogólniam, może jechaliśmy nie tymi dzielnicami co trzeba, może źle trafiliśmy.. Tak czy inaczej, źle to wygląda.



Antwerpia - zdjęcie z wczoraj. Bez żalu moglibyśmy w ogóle nie wjeżdżać to tego miasta. Mnóstwo sypiących, odrapanych kamienic, wszędzie wkoło remonty, stukanie młotów pneumatycznych i ciężarówki, jadące lub wracające z portu. Napaliliśmy się na zwiedzanie rynku i starówki. Więc wjeżdżamy na stare miasto a tu co? Kuku. Wszystko w remoncie, wszędzie koparki, nie da się przejechać. Chyba najładniejsza budowla w mieście - zabytkowa katedra - zabita dechami, nie da się wejść.

Największą atrakcją w Antwerpii było MAS muzeum. Wjechaliśmy na dach i oglądaliśmy panoramę tego niezbyt urodziwego miasta z około 50 metrów.


Przy kanale obok muzeum



Michał pojechał pierwszy na dach, więc my pilnowaliśmy dobytku


Pan w muzeum


Bohomazy przy schodach ruchomych


Już na dachu



Wspomniany kościół, do którego nie dało się wejść. Swoją drogą, ciekawe dlaczego..






Zaraz po wjeździe do Belgii marzyliśmy o wsunięciu jakichś pysznych, tradycyjnych, belgijskich łakoci. Jednak życie, a raczej ceny w euro, zweryfikowały marzenia. Za pięć małych, okrągłych czekoladek trzeba zapłacić ósemkę. Popatrzyliśmy więc przez szybę, oblizaliśmy się i wsiedliśmy na rowery.


 


Antwerpska starówka. Najbardziej urodzajna część starego miasta, choć i tak nie ma och i ach


Zameczek Het Steen przy kanale


Stare hangary na kutry przerobiono na parking dla samochodów



Po wyglądzie tabliczki witającej turystów na wjeździe, można wnioskować, i całkiem słusznie, jak wygląda reszta miasta


Pani tłumaczy nam, jak przedostać się na drugą stronę kanału


Okazało się, że jedyną drogą jest tunel pod wodą


Zjeżdżamy windą do tunelu


34 metry pod powierzchnią


Tunel dla rowerzystów. Miał około kilometra i było w nim zimno i wilgotno


Zdjęcie też z wczoraj, ale tu już Gent, po polsku Gandawa. Zdecydowanie piękniejsze miasto niż Antwerpia. Starówka odnowiona, kolorowa, tętniąca życiem. O wiele więcej zabytków, także drogi i ścieżki w przyzwoitym stanie


Stare miasto w Gandawie. W tle po prawej XVI-wieczny ratusz 


Sukiennice i wieża strażnicza






Piękny rynek w Gandawie



Uliczni performerzy w Gandawie. Bardzo utalentowani, grali na dęciakach jednocześnie wymachując nimi i tańcząc



Zachód słońca w Gandawie



Wczoraj przejechaliśmy 103 kilometry i spaliśmy jakieś 30 kilometrów przed Brukselą. Noclegu szukaliśmy dość długo. W dwóch miejscach nam odmówiono, w kilku domach nikogo nie było. W końcu trafiliśmy na farmę i spaliśmy obok krów. Na szczęście w nocy się uspokoiły i nie muczały tak bardzo, jak wieczorem 


Rano obok namiotów znaleźliśmy taki oto prezent od pani gospodarz - świeże mleko od krowy i wielkie, świeże buły własnej roboty



Mój bagażnik ostatecznie się połamał. Codzienne prostowanie i naginanie wykończyło go. Skleiłem rano skurczybyka mocną, metalową taśmą.



Nasze wczorajsze towarzyszki. Trochę przypakowane, prawda?


 Krowy przyszły się pożegnać, kiedy zwijaliśmy obóz


Bruksela


Na stacji pytaliśmy pana na skuterze o drogę do Atomium. Był tak miły, że poprowadził nas skrótami przez pół miasta :)


Jedna z brukselskich ścieżek rowerowych, o których wspominałem na początku


Co Sobieski miał wspólnego z Brukselą..?



Atomium. To wielki model kryształu żelaza zbudowany w 1958 roku z okazji Wystawy Światowej organizowanej w Brukseli. Budowla ma 103 metry wysokości. Można schodami wejść do środka i oglądać miasto z wnętrza kul, jednak my zdecydowaliśmy się robić to z pozycji siodełek





Centrum miasta


Brukselska Notre Damme 






Royal Palace



Parlament Europejski


Zdjęcie sprzed dwóch godzin a na nim nasz dzisiejszy ogródek :) nie musieliśmy długo szukać noclegu, a w zasadzie to wcale nie szukaliśmy. W pierwszym domku z pokaźnym ogrodem za Brukselą zapytaliśmy "możemy?" - "możecie!". To śpimy :) dostaliśmy kabel z prądem, hasło do wifi i możliwość korzystania z toalety. Dotąd przejechaliśmy 1805 kilometrów, liczniki pokazują sto godzin z hakiem ciągłego pedałowania, a na noclegi jak na razie nie wydaliśmy ani grosza :)

Pozdrawiamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz proszę jak się nazywasz i skąd jesteś, bo to wypada i będzie milej.