Zdjęcie z wczoraj, a na nim muzeum różnych różności o nazwie MAS w Antwerpii
To zaczynamy! Dziś nadajemy z ogrodu przy pięknym domku, około pięć kilometrów za Brukselą. Mieliśmy tę nieprzyjemność krążyć po tym strasznym mieście przez cały dzień. Mówię krążyć, a nie zwiedzać celowo. Tłumaczę dlaczego. A może najpierw przestrzegę.. jeśli kiedykolwiek przyjdzie ci do głowy przyjechać na rowerze do Brukseli - nie rób tego!
Do tego, że w Belgii drogi nie są najlepszej jakości, a ścieżki i pasy dla rowerzystów są katastrofalne, przyzwyczajamy się powoli od wczoraj. Strasznie się zdziwiliśmy wjeżdżając z Holandii do Belgii. Parę metrów za słupkiem granicznym droga zrobiła się dziurawa, nawet nie asfaltowa tylko z jakichś popękanych płyt betonowych, krzywo poklejonych grubą warstwą smoły. Tak, że jak jedzie po niej auto to słychać tylko tutu-tutu (sto razy głośniej), a jak jedzie rower, to jego kierowca drży w obawie o dętki (szczególnie w przypadku, gdy na rowerze wiszą sakwy i zamocowany jest wór). I taką właśnie beznadziejną drogą, nazywającą się bodajże N7 dojechaliśmy aż do stolicy Belgii.
A tu dopiero zaczęły się jaja. Zero drogowskazów dla rowerzystów, zero jakichkolwiek drogowskazów, chociażby do centrum czy do tych całych instytucji juropejskich. Co chwile musieliśmy się zatrzymywać, błądzić, pytać o drogę i sprawdzać na mapie. Dróg rowerowych w Brukseli sporo, to prawda. Ale Belgowie poszli znów na ilość, a nie jakość. Tu dziesięcocentymetrowe krawężniki na ścieżkach to norma. Ludzie parkują samochody na ścieżkach, ludzie wesoło po nich hasają. Gorzej niż w Polsce. U nas przynajmniej ludzie powoli się uczą, że to czerwone to dla rowerzysty.
Samo miasto też nie zachwyca. Ulice są zaniedbane, mnóstwo śmieci wala się po chodnikach, wystarczy zjechać w pierwsza lepszą uliczkę od centrum i można zobaczyć stosy śmieci. Może uogólniam, może jechaliśmy nie tymi dzielnicami co trzeba, może źle trafiliśmy.. Tak czy inaczej, źle to wygląda.
Antwerpia - zdjęcie z wczoraj. Bez żalu moglibyśmy w ogóle nie wjeżdżać to tego miasta. Mnóstwo sypiących, odrapanych kamienic, wszędzie wkoło remonty, stukanie młotów pneumatycznych i ciężarówki, jadące lub wracające z portu. Napaliliśmy się na zwiedzanie rynku i starówki. Więc wjeżdżamy na stare miasto a tu co? Kuku. Wszystko w remoncie, wszędzie koparki, nie da się przejechać. Chyba najładniejsza budowla w mieście - zabytkowa katedra - zabita dechami, nie da się wejść.
Największą atrakcją w Antwerpii było MAS muzeum. Wjechaliśmy na dach i oglądaliśmy panoramę tego niezbyt urodziwego miasta z około 50 metrów.
Przy kanale obok muzeum
Michał pojechał pierwszy na dach, więc my pilnowaliśmy dobytku
Pan w muzeum
Bohomazy przy schodach ruchomych
Już na dachu
Wspomniany kościół, do którego nie dało się wejść. Swoją drogą, ciekawe dlaczego..
Zaraz po wjeździe do Belgii marzyliśmy o wsunięciu jakichś pysznych, tradycyjnych, belgijskich łakoci. Jednak życie, a raczej ceny w euro, zweryfikowały marzenia. Za pięć małych, okrągłych czekoladek trzeba zapłacić ósemkę. Popatrzyliśmy więc przez szybę, oblizaliśmy się i wsiedliśmy na rowery.
Antwerpska starówka. Najbardziej urodzajna część starego miasta, choć i tak nie ma och i ach
Zameczek Het Steen przy kanale
Stare hangary na kutry przerobiono na parking dla samochodów
Po wyglądzie tabliczki witającej turystów na wjeździe, można wnioskować, i całkiem słusznie, jak wygląda reszta miasta
Pani tłumaczy nam, jak przedostać się na drugą stronę kanału
Okazało się, że jedyną drogą jest tunel pod wodą
Zjeżdżamy windą do tunelu
34 metry pod powierzchnią
Tunel dla rowerzystów. Miał około kilometra i było w nim zimno i wilgotno
Zdjęcie też z wczoraj, ale tu już Gent, po polsku Gandawa. Zdecydowanie piękniejsze miasto niż Antwerpia. Starówka odnowiona, kolorowa, tętniąca życiem. O wiele więcej zabytków, także drogi i ścieżki w przyzwoitym stanie
Stare miasto w Gandawie. W tle po prawej XVI-wieczny ratusz
Sukiennice i wieża strażnicza
Piękny rynek w Gandawie
Uliczni performerzy w Gandawie. Bardzo utalentowani, grali na dęciakach jednocześnie wymachując nimi i tańcząc
Zachód słońca w Gandawie
Wczoraj przejechaliśmy 103 kilometry i spaliśmy jakieś 30 kilometrów
przed Brukselą. Noclegu szukaliśmy dość długo. W dwóch miejscach nam
odmówiono, w kilku domach nikogo nie było. W końcu trafiliśmy na farmę i
spaliśmy obok krów. Na szczęście w nocy się uspokoiły i nie muczały tak
bardzo, jak wieczorem
Rano obok namiotów znaleźliśmy taki oto prezent od pani gospodarz - świeże mleko od krowy i wielkie, świeże buły własnej roboty
Mój bagażnik ostatecznie się połamał. Codzienne prostowanie i naginanie wykończyło go. Skleiłem rano skurczybyka mocną, metalową taśmą.
Nasze wczorajsze towarzyszki. Trochę przypakowane, prawda?
Krowy przyszły się pożegnać, kiedy zwijaliśmy obóz
Bruksela
Na stacji pytaliśmy pana na skuterze o drogę do Atomium. Był tak miły, że poprowadził nas skrótami przez pół miasta :)
Jedna z brukselskich ścieżek rowerowych, o których wspominałem na początku
Co Sobieski miał wspólnego z Brukselą..?
Atomium. To wielki model kryształu żelaza zbudowany w 1958 roku z okazji Wystawy Światowej organizowanej w Brukseli. Budowla ma 103 metry wysokości. Można schodami wejść do środka i oglądać miasto z wnętrza kul, jednak my zdecydowaliśmy się robić to z pozycji siodełek
Centrum miasta
Brukselska Notre Damme
Royal Palace
Parlament Europejski
Zdjęcie sprzed dwóch godzin a na nim nasz dzisiejszy ogródek :) nie musieliśmy długo szukać noclegu, a w zasadzie to wcale nie szukaliśmy. W pierwszym domku z pokaźnym ogrodem za Brukselą zapytaliśmy "możemy?" - "możecie!". To śpimy :) dostaliśmy kabel z prądem, hasło do wifi i możliwość korzystania z toalety. Dotąd przejechaliśmy 1805 kilometrów, liczniki pokazują sto godzin z hakiem ciągłego pedałowania, a na noclegi jak na razie nie wydaliśmy ani grosza :)
Pozdrawiamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz proszę jak się nazywasz i skąd jesteś, bo to wypada i będzie milej.